W pierwszej formie aktu pokuty podczas Mszy Świętej po dłuższej chwili milczenia wszyscy razem odmawiają wyznanie grzechów: „Spowiadam się Bogu” i bijąc się w piersi mówią: „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”.
Bohaterką mojego eseju uczyniłam postać, którą można by opisać przynajmniej na kilka sposobów. Jako wybitną, choć kontrowersyjną poetkę z Meksyku, która wyprzedziła zastałą epokę literacką, nieposkromionym słowem budując przedsionek oświecenia. Jako siostrę zakonną, która pisywała wiersze, z tych zaś jedne były Panu Bogu zdecydowanie bliższe od innych. Jako bulwersującą, ale wpływową intelektualistkę, dziesiątą muzę, która w cieniu murów zakonnych dopuściła się mniejszych lub większych nieprawości, a składając śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, w rzeczywistości wypowiedziała wojnę ciemnocie i zacofaniu. Wreszcie można by ją przedstawić jako nietuzinkową kobietę, która napisała siebie, nad podziw lekkim piórem skreśliła żywot ciężki jak grzech. Właśnie ta perspektywa, obraz kobiety, której czas przypisał szereg niekoniecznie pochlebnych apelatywów, skusiła mnie najbardziej. Piszę więc o postaci, której nie pojmuję, a przy tym mam wrażenie, że rozumiem ją jak nikt inny. Opowiadam o niej nie tylko z punktu widzenia wnikliwej czytelniczki i tłumaczki, ale również – a może w szczególności –niestrudzonej poetki. Z każdym kolejnym słowem nabieram jednak przekonania, że jakkolwiek ją ująć, Juana Inés była kimś zupełnie innym albo, jak stwierdził Marcos Solache w eseju zatytułowanym Ja, najgorsza ze wszystkich, wiemy o niej dużo, czyli prawie nicM. Solache, Yo, la peor de todas, Cinco Centros, 2015, (dostęp: *Na biografię Juany Inés Ramírez de Asbaje y Ramírez de Santillana, bo tak brzmiało jej pełne imię i nazwisko, składa się stosunkowo niewiele faktów i udokumentowanych informacji, a te, które przyjmuje się za prawdziwe, bledną niekiedy w cieniu przypuszczeń i domysłów. Większość zachowanych źródeł wskazuje, że meksykańska poetka urodziła się 12 listopada 1651 roku (rozliczne opracowania podają również rok 1648) w San Miguel Nepantla, na terenie dzisiejszego Meksyku, a wówczas Nowej Hiszpanii, hiszpańskiej posiadłości kolonialnej w Ameryce Północnej. Jako nieślubna córka Kreolki Isabel Ramírez i kapitana Pedra Manuela de Asbaje, od dziecka narażona była na niepochlebne komentarze, przytyki i swoisty ostracyzm, który – obok innych wątków biograficznych – odcisnął swoje piętno na twórczości poetki. Juana Inés bardzo wcześnie, bo już w wieku trzech lat, kiedy to nauczyła się pisać i czytać, zaczęła wykazywać pierwsze oznaki geniuszu. Jako mała dziewczynka, odznaczająca się niezwykłą na tamte czasy otwartością umysłu, niemal każdą wolną chwilę spędzała w bibliotece swojego dziadka, gdzie, wertując opasłe tomy, rozpraszała mroki niewiedzy i poszukiwała odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Choć nauka sprawiała jej przyjemność, traktowała ją niezwykle poważnie. Ponoć za każdym razem, gdy przyłapywała się na niewiedzy albo dochodziła do wniosku, że niedostatecznie zgłębiła jakiś temat, odcinała sobie kosmyk włosów. Na co komu piękne włosy, jeśli głowa pusta?A. Soriano, Sor Juana y la Virreina, Senderos de la verdad, 2015 (dostęp tłumaczenie własne).[2] – zwykła odpowiadać tym, którzy zdumiewali się jej zachowaniem. W 1659 roku Juana Inés przeniosła się do stolicy kraju, gdzie zamieszkała z ciotką Maríą Ramírez i jej mężem, Juanem de Mata. W wieku czternastu lat została jedną z druhen na dworze Leonor Carreto, żony wicekróla Antoniego Sebastiana de Toledo. Wkrótce potem trafiła pod patronackie skrzydła markiza de Mancera, co pozwoliło jej względnie nieskrępowanie rozwijać zamiłowania naukowe i poetyckie. W niedługim czasie z nieznanej nikomu dziewczynki stała się ulubienicą dworu, zachwycającą swoją błyskotliwością, erudycją i łatwością komponowania improwizowanych wierszy okolicznościowych, czym wzbudzała powszechną zazdrość na dworze królewskim. W tym miejscu warto również wspomnieć, że Juana Inés ujęła sobie współczesnych nie tylko talentem i wszechstronnością zainteresowań, ale również nieskazitelną urodą. Oczarowywała i podbijała serca wpływowych mężczyzn i kobiet, dzięki czemu jej poezja zdołała ujrzeć światło dzienne. A przecież mogło być zupełnie inaczej. Niedoceniona twórczość Juany Inés mogła spocząć na dnie starej skrzyni posagowej i nikogo nigdy nie poruszyć. Tak się na szczęście nie stało, ponieważ to właśnie uroda i urok osobisty były jedną z najsilniejszych kart przetargowych poetki, nad którą przez całe życie ciążył dyshonor bycia dzieckiem z nieprawego łoża. Dzięki pomocy wicekróla i jego małżonki dzieła Juany Inés przekroczyły granice Nowej Hiszpanii i dotarły do Europy, wzbogacając literaturę Złotego Wieku o cenne ogniwo. Kiedy w ubiegłym roku, spacerując po jednym z madryckich parków, już jako tłumaczka Juany Inés, natknęłam się na jej pomnik, uświadomiłam sobie prawdziwe znaczenie horacjańskiego exegi monumentum, „spiżowość” tego, co zostaje na zawsze. Można zaryzykować stwierdzenie, że w czasach, kiedy to właśnie Europa – z długą i piękną tradycją literacką – stanowiła dla Nowego Świata wzorzec do naśladowania, wiersze młodej poetki wyruszyły w drogę pod prąd. Wbrew i na przekór, zupełnie tak, jak żyła ich autorka, która wtedy jeszcze nie mogła przypuszczać, że za niepohamowaną ciekawość świata przyjdzie jej zapłacić najcenniejszą monetą. Niektóre świadectwa pisane podają, że – jak przystało na dziewczynę opierającą się wszelkim konwenansom – Juana Inés ubłagała matkę o zgodę na studiowanie nauk ścisłych i wstąpienie na uniwersytet w przebraniu mężczyzny. Choć historia zna imiona kobiet, które uciekając się do podobnego fortelu, sięgały po wiedzę rozumianą jako przywilej zarezerwowany dla mężczyzn, w przypadku meksykańskiej poetki okazało się to niemożliwe. Zresztą, sama zainteresowna zrozumiała, jak próżne są jej starania w świecie, w którym jedynym akceptowalnym modelem społecznym jest patriarchat. Niezgoda na ów świat to zdecydowanie najsilniejszy manifest, jaki daje się wyczytać z wierszy i postawy Juany Inés, która pewnego dnia podjęła bodaj najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Domyślając się, że jako przykładna żona i matka, bo tego właśnie oczekiwało od niej społeczeństwo, będzie musiała poświęcić to, co najbardziej kochała – słowo pisane, w 1667 roku zgodziła się wstąpić do Zakonu Karmelitanek Bosych w Meksyku. Piszę „zdecydowała się”, bo w rzeczywistości uległa naciskom kleru, zwłaszcza wpływowego i interesownego spowiednika, jezuity Antoniego Nuñeza de Miranda, przekonanego, że postać niesubordynowanej poetki zagrażała autorytetowi Kościoła. Zamknięta w murach klasztornych, Juana Inés miała się wreszcie oddać pobożnej modlitwie i kontemplacji, usunąć w cień krużganków, a nade wszystko… zamilknąć. Rzecz w tym, że to, co inni postrzegali jako powołanie, rozpowiadając z nieskrywanym przekąsem, że Juana Inés nareszcie oddała pierwszeństwo sprawom ducha i zrozumiała, gdzie jej miejsce, było tylko formą ucieczki, a forma zawsze służy do oszukania innych i samego siebie. Wolność natomiast jest pojęciem względnym, którego wymiar metafizyczny nie odcina się na linii żadnego horyzontu. Z powodu problemów zdrowotnych Juana Inés opuściła Zakon Karmelitanek Bosych, by cztery lata później wstąpić do Zakonu Hieronimitek, gdzie obowiązywały mniej surowe zasady. Jej cela zakonna, w której zgromadziła ponad cztery tysiące woluminów poświęconych, między innymi, teologii, astronomii i malarstwu, była miejscem spotkań pisarzy, poetów, filozofów oraz najwybitniejszych intelektualistów, la créme de la créme tamtej epoki. Pod osłoną nocy, już jako Sor Juana Inés de la Cruz, doskonaliła warsztat pisarski, z właściwą sobie swobodą łącząc sacrum i profanum. Choć w historii literatury zapisała się głównie jako poetka, warto pamiętać, że pisała również utwory wykraczające poza gatunek liryki (traktaty filozoficzne, sztuki teatralne, komedie…). Mówi się nawet, że – powodowana praktycznym zastosowaniem zdobytej wiedzy – przeprowadzała eksperymenty naukowe. Ot, prawdziwa kobieta renesansu, który miał dopiero nadejść. Wybitną zakonnicę zaczął odwiedzać sam wicekról, Tomás Antonio de la Cerda, oraz jego małżonka, Luisa Manrique de Lara. W tym miejscu zaczyna się kolejny burzliwy rozdział w życiu Juany Inés, związany z jej wątpliwą orientacją seksualną. Pierwsze podejrzenia o skłonności homoseksualne przylgnęły do poetki jeszcze w czasach, kiedy bawiła na dworze Leonor Carreto, ale wówczas, z uwagi na młody wiek umiłowanej panny dworskiej, tłumaczono to bardziej matczynym instynktem samej wicekrólowej. Kontrowersyjna znajomość z Luisą Manrique natomiast,choć rozpoczęła się równie niewinnie, na trwałe odcisnęła swe piętno na biografii poetki. Obie kobiety stopniowo odkrywały łączące je przekonania i wartości. Dziś powiedzielibyśmy, że byłyfeministkami, które niestety, z racji swojego położenia mogły zdziałać niewiele ponad wymianę myśli i marzeń o lepszej przyszłości, w której prawa kobiet, w tym prawo do nauki i życia publicznego, byłyby respektowane. Juana Inés zawdzięczała swojej protektorce bardzo wiele. Owa znajomość nie tylko dostarczała poetce ciągłych pobudek intelektualnych, ale również pozwoliła, przynajmniej na jakiś czas, odwrócić uwagę ojca Núñeza de Miranda, który w postawie knąbrnej zakonnicy, regularnie spowiadającej mu swoje grzechy, wietrzył coraz większe zagrożenie dla Kościoła rozumianego w tym miejscu bardziej jako instytucja niż wspólnota ludzi wierzących. Luisa Manrique była dla Juany Inés łączniczką z wielkim światem, do którego zakonnica nie miała pełnego dostępu. Zakazanym owocem, po który można było sięgać, zachowując pozory prostodusznej i niemal dziecięcej ciekawości wszystkim, co nieznane. Poetka poświęciła swojej mecenasce niemal pięćdziesiąt wierszy i sonetów – niemych, choć niezwykle wymownych świadków uczucia, które od początku skazane było na czysto literackie konotacje. Wszystkie te świadectwa, w których radość miesza się z goryczą, dostarczają nam dziś wielu wskazówek pozwalających prześledzić zakazany związek obu kobiet i zrozumieć jego sens. Z wierszy napisanych w tamtym okresie, z których wiele skrywa prawdę pod pseudonimami i aluzjami na tyle cienkimi, by dziś, cztery wieki później, dało się je odczytać, przebija świadomość, że miłość do wicekrólowej nie zdołałaby unieważnić ślubów zakonnych, ani też zagłuszyć głosu Boga, który najwyraźniej miał wobec swojej służebnicy zupełnie inny plan. Być może uczucie do Luisy Manrique było dla poetki kolejną formą poznania, niebezpiecznie graniczącą z cielesnością, ale niedotykającą jej. Większość współczesnych sorjuanistów pozostaje zgodna co do tego, że była to miłość wyłącznie platoniczna. Niektórzy, jak Sergio Téllez-PonS. Téllez-Pon, El amor sin tabúes entre sor Juana Inés de la Cruz y la virreina de México, 2017, (dostęp: tłumaczenie własne).[3], idą o krok dalej i mówią o miłości intelektualnej, wpisującej się w ideę modnego dziś sapioseksualizmu, a więc relacji, w której intelekt przedkłada się nad cechy fizyczne. Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, nietrudno dojść do wniosku, że Juana Inés przez całe swoje życie zmuszona była wybierać. Skoro jako kobieta pragnęła wyswobodzić się z okowów patriarchalnej rzeczywistości siedemnastego wieku, to w końcu przyszło jej zdecydować o tym, którą z dwóch dróg wybrać – tę, która wiodła przez wyzwolenie ciała, ale wiązała się z wiecznym potępieniem, czy tę prowadzącą przez spokój ducha, która z kolei zakładała wyrzeczenie się grzechów. Czy ostatecznie okazała się zbyt słaba, żeby stawić czoła światu, na który nie chciała się zgodzić? A może w istocie poczuła powołanie, którego całe życie nasłuchiwała? Myślę, że prawda leży gdzieś pośrodku, choć na zawsze pozostanie w sferze naszych wyobrażeń. Otóż skłonna jestem przypuszczać, że Juana Inés poniekąd oszukała nas wszystkich – sobie współczesnych oraz przyszłe pokolenia. To prawda, że poświęciła się służbie zakonnej, aż do śmierci nie opuściła murów klasztornych, pozwoliła sobie odebrać zgromadzone księgozbiory i nigdy publicznie nie wyznała prawdziwych uczuć żywionych do wicekrólowej. Uczuć, które wraz z innymi tajemnicami swojej złożonej osobowości powierzyła wierszom. Ale jednocześnie nie pozwoliła, by usunięto ją w cień, a przecież zadarła z samą Świętą Inkwizycją. Nigdy też nie złożyła pióra – najsilniejszej broni, jaką miała. Broni potężnej, aczkolwiek obosiecznej, siejącej spustoszenie po obu stronach barykady. Poetka, ilekroć była atakowana, zawsze broniła się słowem. Być może zrozumiała, że tylko tak – na papierze – będzie mogła przeżywać swoje życie w nieskończoność. Czy bardzo się pomyliła? Chyba nie, skoro dzisiaj pochylamy się nad jej twórczością pełni podziwu i fascynacji. A doprawdy jest się czym zachwycać.*Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z poezją Juany Inés, od razu wiedziałam, że nie będzie to przygodna lektura, że meksykańska poetka na długo zagości w moim warsztacie pisarsko-translatorskim, a ja być może – jeśli tylko stanę na wysokości zadania – będę potrafiła się odwdzięczyć, pozwalając jej przemówić po polsku. Wierszem, który oczarował mnie najbardziej, a przy tym uzmysłowił mi ponadczasowość spuścizny poetki, jest wiersz o niezbornym poczynaniu mężczyzn, którzy obwiniają kobiety o to, czemu winni samiWszystkie cytowane fragmenty wierszy Juany Inés pochodzą z mojego przekładu.[4]. Jest to, jak można przypuszczać, utwór na wskroś feministyczny, swoisty manifest, który miał uwypuklić paradoksalność oczekiwań, jakie mężczyźni stawiają kobietom. Utrzymany w tonie humorystycznym, który zresztą stanowi jeden ze znaków rozpoznawczych twórczości Juany Inés, wytyka sprzeczność i grotosekowość pewnych męskich zachowań, które sprawiają, że szczęśliwa miłość, oparta na wzajemnym szacunku i zrozumieniu, jest czymś nieosiągalnym. Wszak kobieta zawsze będzie tą złą, która sama chciała i sama się prosiła. Mężczyźni natomiast, no cóż, nigdy nie przebierają w argumentach, by ocalić swoje dobre imię:Słowo – broń to okazała, wy zaś gęsto się bronicie, gdy półprawdy swe lepicie z diabła, świata, no i kochana i niekochana, zdaje się być osadzona w samym centrum literackiego świata Juany Inés. Teresilla, Anarda, Nise, Beatriz… to tylko niektóre z kobiet, które poetka wybrała na bohaterki swoich wierszy. Czytamy w nich o radości, żalu, nadziei i rozczarowaniu. I choć na drugim brzegu miłosnego dialogu niemal zawsze stoi mężczyzna, gdzieś spomiędzy wierszy przebija ogromne zaangażowanie emocjonalne samej autorki, cichy podziw dla tych wszystkich dam, którym złamano serca albo też one same okazały się bezlitosne. Wiele z nich to postaci historyczne bądź mitologiczne. Heroiny, które zapadły w pamięć swoich czasów. Juana Inés przypomina nam, że były, a jednocześnie prosi nas, by o nich nie zapomnieć. Za każdym nieprzypadkowo dobranym słowem kryją się prawdziwe uczucia będące kluczem do zrozumienia przesłania każdego z wierszy oraz intencji podmiotu lirycznego:Żona Pompejusza, dumnie prężąc szyję, gdy na szaty patrzy, we krwi zamoczone, słusznie nerwy traci, sceną rozsierdzone, bo śmierć męża wietrzy, chociaż ona przystało na kobietę rozdartą między dwie miłości, z których każda bolała ją na swój sposób, poetka poświęciła również wiele utworów Panu Bogu, którego istnienia nigdy nie ośmieliła się podważyć. Mimo dręczących ją niepewności, nie zamknęła przed Bogiem bram swojego serca. W Bożym miłosierdziu szuka pocieszenia i czasem tylko zastanawia się, dlaczego właśnie ona otrzymała to ciało, ten czas i ten przeklęty talent, który tyle bólu zdążył jej przysporzyć. Wtedy jakby na chwilę wątpi, żeby zaraz potem przypomnieć sobie i nam, że na końcu wszystkiego czeka lepszy świat:Strugą cierpień gorycz dławi, bo sprzeczności toczą duszę; to przez niego cierpieć muszę. choć z cierpienia mnie twórczości Juany Inés na szczególną uwagę zasługują regularność rymów, zapewniająca wierszom potoczystość i melodyjność, rozliczne aluzje literackie, a więc wyraźna intertekstualność, a także bogactwo środków obrazowania poetyckiego. Co ciekawe, kunszt jej poezji tkwi jednocześnie w prostocie i dosadności. Poetka nie wyolbrzymia i nie przejaskrawia. Nie zostawia nas, czytelników, z poczuciem bezradności wobec archaicznego języka, czego nie można powiedzieć o wielu innych siedemnastowiecznych utworach. Juanę Inés czyta się tak, jakby jej wiersze biegły przez sam środek wszystkich słów, nie naruszając znaczenia żadnego z nich. Jakby ich autorka była jedną z nas, tak samo zdziwioną tym światem, tak samo wątpiącą, szukającą tych samych co my odpowiedzi. Ponieważ dość łatwo uwierzyć niepotwierdzonym informacjom i pochopnie wyciąganym wnioskom na temat życia poetki, tłumaczę jąostrożnie i z szacunkiem. Tak, żeby niczego z niej nie uszczknąć, ale też niczego nie dodać, chociaż wiem, że to raczej pobożne życzenie każdego tłumacza literatury, który nie potrafi odmówić sobie przyjemności rozmawiania z tłumaczonym tekstem, zwłaszcza kiedy zmuszony jest niebezpiecznie balansować na granicy formy i treści. Mam nadzieję, że mój przekład pozwoli przybliżyć polskim czytelnikom postać wybitnej meksykańskiej poetki, która dla mnie zawsze będzie przede wszystkim Juaną Inés. Zresztą uparcie wierzę, że kiedy odchodziła z tego świata, umierając na tyfus w celi zakonnej, właśnie tak, z imienia tylko, witała się z Panem właśnie ją sobie wyobrażam jako kobietę mimo wszystko. Dzisiaj, kiedy zmienił się kanon, a literackie upodobania wielu z nas powędrowały w stronę dużo bardziej lekkostrawnych treści, próżno szukać podobnej poezji. Dlatego myślę, że najlepszy pomnik, jaki możemy jej postawić, to chwila zadumy i refleksji. Ledwo dostrzegalny uśmiech, jedna po cichu uroniona łza, bezszelestny krzyk. A potem już tylko codzienność, niewzruszona, ale jakby trochę lepsza. Juana Inés, ta prawdziwa, wciąż czeka na to, by ją poznać.
W.: Spowiadam się Bogu wszechmogą­cemu i wam, bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem, i za­niedbaniem: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Przeto błagam Naj­świętszą Maryję, zawsze Dziewicę, wszyst­kich Aniołów i Świętych, i was, bracia i sio­stry, o modlitwę za mnie do Pana Boga na­szego. To chyba jednak coś ze mną jest nie tak...a ostatnio wszystko wyprowadza mnie z równowagi i to w ekspresowym tempie...pewnie sama jestem sobie winna,nie wiem...ale wiem,że jak szybko coś się nie zmieni,to może być różnie :( Początki deprechy? Chyba :( Tak często wybucham a jeszcze częściej popłakuję :( Stary dobija mnie...nie dość,że od dawna nie żyjemy jak młode małżeństwo, cholera my dopiero "świętowaliśmy" 5tą rocznicę ślubu, a żyjemy jak byśmy od dawna byli sobą znudzeni,a może nawet już się nie kochali...a nawet waham się,czy my w ogóle kiedykolwiek się kochaliśmy...a już napewno z Jego strony nie widzę tego :( Bo jak można kochać kogoś i mówić,że gdybym powiedziała Mu wynoś się,to wyszedłby i nie wrócił więcej, albo jak trzeba być bardzo złym na osobę,którą się kocha by nie złożyć Jej życzeń w urodziny :( Boli mnie to strasznie,bo uważam,że przy okazji urodzin była okazja,by podejść przytulić i powiedzieć,że nie chce się kłócić,nie w taki dzień...wspominałam,że ostatnio płaczka jestem? No to znów ryczę jak bóbr ;( Boże jak pomyślę,jak mój Szwagier jest za moją siostrą,jaką u Nich (a przede wszystkim z Jego strony) czuć chemię...jak byli ostatnio to aż w dołku mnie ściskało,gdy widziałam jak On Ją traktuje...a są 13 lat po ślubie...może Ona lepsza dla Niego i zasługuje na takie traktowanie? Może...a może to On jest inny, bo tysiące razy widziałam jak Ona zjebie Go przy Kimś za byle pierdołę a On załagodzi sytuację...co mój by zrobił? Zjebałby mnie przy wszystkich,za karę,że śmiem przy Kimś zwracać Mu uwagę ;( że nie dodam,że mojemu Szwagrowi nie trzeba mówić,co ma robić,bo On wie,co jest do roboty-wie ile roboty przy dziecku (najmłodszym),wie o ile rzeczy trzeba zadbać przy starszych (prawie już nastolatkach),wie ile jest pakowania rzeczy gdy wracają do domu..a już w ogóle pominę fakt,że moja siostra 3ciego dziecka nie planowała,ale tak wyszło..chwila zapomnienia...u nas nie bywa takich chwil...zresztą w ogóle nie ma już nic,nawet już nie przytulamy się,al Jego buzi po przyjściu z rpacy to ledwo muśnięcie mojego policzka...wiele razy zwracałam Mu uwagę,że mógłby w ogóle nie całować mnie,bo w ten sposób,to tylko sprawia mi przykrość..poza tym najczęściej nie ma Go,a jak jest to późno i zje (czy czasem nawet coś pomoże przy kolacji,bo wiadomo,sam też korzysta,więc ostatecznie obierze od większego święta np ziemniaki) a potem weźmie Igo do pokoju a sam legnie na łóżku,co z tego,że my kończymy z Kubą kolację sami albo Kuba biega od Niego do mnie i z powrotem,On przecież zajmuje się Igorem...co z tego,że najczęściej Igo po krótkiej chwili znudzony siedzeniem z Tatą wgapionym w TV wraca do mnie,a ja nie wiem jak zjeść z Krzykaczem na kolanach,czy pozmywać stosy naczyń,co z tego...Tata zmęczony! Dobrze,że Mama nie...najczęściej nie mamy zbyt dużo czasu pogadać,a jak już gadamy o budowie najczęściej to On neguje wszystko co ja mówię,co z tego,że prędzej,czy później sam dochodzi do podobnych wniosków - jak było z dachem czy oknami...zanim dostaliśmy kredyt ale wszystko było na dobrej drodze powiedziałam kiedyś,że gdyby pogoda pozwoliła i była już kasa to może udałoby się jednak na gotowo przykryć dach a nie zostawiać jak teraz tylko papą przykryte,czy okna zabite - ale nie,On od razu stanowczo odpowiadał "nie, napewno nie da się,bo nie będzie pogody ani fachowców się nie znajdzie"..nie chcę już podkreślać,że kończyłam organizację budownictwa bo już nie o to chodzi,ale może tym bardziej boli,Jego reakcja...co z tego,że za jakiś czas sam na to wpada...On to od pewnego czasu to najchętniej nic by nie robił...a jak wracał po budowie (gdy pracował z murarzem na naszej budowie) to od razu zaznaczał (oczywiście nigdy nie mówił tego tak,by ktoś poza mną słyszał) "nie spodziewaj się,że coś Ci pomogę"...a i teraz gdy budowy jako takiej nie ma chwilowo ale jeździ tu czy tam to (tak jak to dziś było) dzwoni i mówi "zrób tak,by o 20 dzieci były wykąpane i po kolacji,by On mógł iść spać o normalnej porze"...co z tego,że obecnie chłopaki chorują i co trochę mam podawać leki i muszę (o zgrozo!) walczyć z inhalowanie...bo o ile Kuba pięknie znosi wszystko, o tyle Młodszy jak ma być inhalowany,to dostaję białej gorączki,bo On nie usiedzi tych 10minut z maseczką :( Boże co ja się namęczę z tym :( Dobrze,że chociaż ostatnio lepiej śpi w dzień,wiadomo,dokucza Mu gorączka,więc chętniej i szybciej zasypia...wtedy mam względny spokój...względny,bo wtedy najczęściej są spięcia ...z Mamą...wspominałam,że jestem ostatnio mega zmęczona? Mogłabym z Jej pomocy skorzystać? No mogłabym,tyle,że nie chcę...a to dlaczego? Bo najczęściej mam wrażenie,że Ona pomaga mi bo albo chce móc kontrolować sytuację,albo przyjdzie mi pożałować...taka sytuacja: Igo lubi chodzić do pokoju mojej siostry i wyrzucać wszelkie książki z regału na podłogę,sprzątanie przy Nim,to syzyfowa praca,więc jedyne co mogę zrobić,to zabrać Go stamtąd,by ograniczyć straty...a sprzątnąć w wolnej chwili (czyt. jak Najmłodszy śpi)...i np gdy ja zajmę się czymś innym wchodzi do tegoż pokoju moja Mama i sapie,niby nie opierdala mnie,ale ja Ją na tyle znam,że wiem co myśli,nawet,gdy nie mówi nic...ja czuję się jakbym co najmniej kazała Mu to robić (albo przynajmniej pozwalała na to...a jakby na to spojrzeć,to może ja pozwoliłam na to...bo Kuba wszedł do tamtego pokoju po coś,gdy ja coś w kuchni gotowałam i Igo zaraz za Nim i zanim poszłam po Młodszego to chwila minęła,a potem nieskutecznie zamykałam drzwi do pokoju tegoż,bo jakoś Młody wchodził tam i poprawiał robotę...albo inna sytuacja,również z dzisiejszego dnia: Igo panicznie boi się kąpać (tak wiem,pewnie ja czymś zawiniłam wcześniej,ale cóż mi świadomość tego da? przecież wiem,że musiałam jakoś zrazić Go do wanienki,kąpania itd itp) więc kąpanie to droga przez mękę i ostatecznie myję Go na szybciocha i praktycznie poza wanienką,bo tak kręci się,że ledwo utrzymuję Go trzymając jedną ręką a drugą myjąc więc po kąpaniu jest mocno nalane w łazience...dodam,że na czas kąpania rozkładam na podłogę (na dywanik) ręcznik,służący do tego celu no i po kąpaniu chłopaków (całej 3ki) ten ręcznik jest meeeeeeeeeega mokry (myli się ten,kto myśli,że przecież po to ten ręcznik jest!) no i co moja mama robi? Opierdala mnie,że jak nalane jest...dziś trafiła się okazja ZNÓW wyjasnienia Jej wszystkiego...a zaczęło się od tego,że Kuba znów nie dał Jej w niczym sobie pomóc i strzelał miny do Niej...wiem,że to ZNÓW moja wina,bo On słyszy setki naszych kłótni no więc dziś gdy kolejny raz czymś Jej sie naraził i Ona znów była dla Niego potwornie niewyrozumiała (a ja znów odczułam,że Ona traktuje Go dokładnie tak samo oschle jak mnie) i wtedy musiałam odzwać się,że po 1sze to dziecko ciągle małe,więc mogłaby byc bardziej wyrozumiała i mniej lodowata i powiedziałam,że nasze kłótnie nie pomagają Mu inaczej Ją traktować a Jej notoryczne zwracanie mi uwagi czy nasze spięcia jak ta o książki czy "dywanik perski" w łazience nie poprawiają sytuacji...myślałam,że dotarło coś nie co...myliłam się...to,że nie mówiła nic,to nic nie znaczyło...wieczorem,gdy kąpałam Najmłodszego zawołałam Ją,by zobaczyła jak to wszystko wygląda,na co Ona usiłowała pomóc (zabawiać Go,co na nic się zdało...sama wcześniej próbowałam zainteresować Go ośmiorniczkami do kąpieli) i gdy mimo tego,że widziała na własne oczy jak to wygląda skomentowała,że narozlewane jest to znów starłyśmy się,bo "jak Ty nie chcesz,żebym Ci pomogła" na co ja "przecież właśnie mi pomagałaś i co,tak samo wyszło,jakbym była w łazience sama ,jak zwykle bywa" (aaaaaaaaaa zapomniałam dodać,że ja zwykle po wyjściu naszej 4ki z łazienki wycieram podłogę a jeśli "dywanik perski" mocno mokry to zabieram go na suszarkę,nie to,że zostawiam syf w łazience!)...no niestety moja Mama musi o wszystko się czepiać...tylko mnie :( I gdyby nie to,że teraz znów nie odzywa się do mnie,a drzwi do pokoju mam szczelnie zamknięte,to gdyby szła do łazienki to nie omieszkałaby wejść i skomentować,żebym już komputer wyłączyła i jeszcze o zgrozo lampkę mam zapaloną "jak Ci nie szkoda prądu, ja chcę tylko nauczyć Cie oszczędności"...osz normalnie nóż mi się w kieszeni otwiera...ja naprawdę gasze niepotrzebne światła,albo wyłączam TV gdy nikt nie ogląda...ale bez przesady,że teraz nie będę z niczego korzystać...zresztą Oni (Rodzice na dole) chyba więcej TV oglądają niż my...albo już notorycznie bywa,że zwraca mi uwagę,że o złej porze robię pranie: a to za późno,bo wcześniej możnaby było wynieść na podwórko, a to nie w ten dzień,bo teraz akurat pada ....a w inny dzień można by było wynieść na dwór.. Podsumowując...Z M albo nie widzimy się,albo nie rozmawiamy albo szybko dochodzi do spięć,przez to jak obcy jesteśmy dla siebie, Mama co dzień ma tysiące uwag do mnie...a potem gdy dzieci dokuczą mi - nie dadzą nic zrobić,bo tylko mojej uwagi chcą,czy Kuba jest nieznośny i np pyskówki urządza to nerwy mi puszczają...i do tego jak pomyślę,że dla mojego Męża raczej nic nie znaczę...to aż serce pęka i huśtawki od płaczu do furii są częste :( Ale może to moja wina... Skandal wybuchł na wieczornym nabożeństwie. Młoda, atrakcyjna dama, ze swoim czteroletnim synkiem, przybyła do kościoła na mszę. Gdy wikary bił się w pierś i wołał „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”, chłopiec wybiegł z pierwszej ławki i zawołał: „Tatusiu, daj nam pieniążki na jedzenie”. „Ryba, drób, cielęcina lubią tylko białe wina” zaczyna się znana rymowanka, która miała pomóc początkującym kucharzom w wyborze wina do posiłku. Niestety, w kulinarnej rzeczywistości nie ma prostych zasad. Są tylko wskazówki i ostrzeżenia. Na butelkach można przeczytać o szkodliwości alkoholu dla kobiet w ciąży, ale nikt nie pomyślał o umieszczeniu na etykietach haseł następującej treści: Pomidory zrujnują smak tego wspaniałego Medoca lub UWAGA – chilli i salsa stanowią niebezpieczeństwo dla tego wykwintnego Cabernet prawda cielęcina à la Romana rzeczywiście, tak jak głosi rymowanka, lubi Frascati, ale już osso bucco podaje się tradycyjnie z czerwonym lekko kwaskowym Barbera d’Asti lub z innym włoskim winem czerwonym, ewentualnie z kalifornijskim Zinfandelem, a kurczaka diavolo – z chianti. Wybór wina zależy nie tylko od rodzaju mięsa czy ryb, ale i od sosu, przypraw, sposobu przygotowania i części mięsa. Nie pomijajmy też pory roku, naszego humoru i upodobań. Cielęcina to w końcu i eskalopki, i gicz cielęca, które bardzo różnią się smakiem. Zadaniem wina jest podkreślenie i dopełnienie smaku potrawy, a nie stwarzanie jej konkurencji lub, nie daj Boże, zagłuszanie delikatnej harmonii smakowej. A kuchnia, zwłaszcza dania wegetariańskie, powinny odpłacać tym samym. Cielęcinę z grilla lub pieczoną można podać zarówno z intensywnym smakowo winem białym, na przykład Pinot Gris z Alzacji czy białym Chateauneuf-du-Pape, jak i z czerwonym, na przykład Rioja (koniecznie oznaczona jako DOC, czyli Denominacion de Origen Calificada, lub chociaż DO, czyli Denominacion de Origen), Cote de Beaune, czy Pessac-Leognan. Czerwone wino przytłoczy jednak smak delikatnej cielęciny w sosie kremowym, tutaj lepsze by było Pinot Blanc lub Pinot Gris, czy też Chardonnay z Nowego Świata.„Wina z Nowego Świata” to nie tylko te z Kalifornii czy Australii, ale też coraz lepsze wina z Chile, Argentyny, Nowej Zelandii, południowych stanów USA i Południowej Afryki. Chociaż w porównaniu z siedmiotysięczną historią wytwarzania wina doświadczenie Kalifornii wydaje się skromne, okazała się ona szybką uczennicą i w kilku dziedzinach pokonała mistrzów. Wiele zmieniło się bowiem odkąd ojciec Junipero Serra zasadził pierwsze szczepy w Misji San Diego w 1769 roku. Nawet czternaście lat prohibicji nie mogło zrujnować nieuniknionej kariery, która czekała wina znad Pacyfiku. Chociaż Nappa Valley zrobiła największą karierę, wszystkie pięć regionów zasługuje na uwagę. North Coast (Północne Wybrzeże), Napa, Sonoma, Lake i Mendocino produkują rewelacyjne Cabernet Sauvignon, Pinot Noir, Merlot, Chardonnay i Sauvignon Blanc. Central Coast (Wybrzeże Centralne) to region od San Francisco do Santa Barbara, który słynie z Pinot Noir i Chardonnay, oraz świetnego Cabernet Sauvignon z gór Santa Cruz. Południowe Wybrzeże produkuje głównie Zinfandel i Chardonnay, a u podnóża gór Sierry na uwagę zasługuje właściwie tylko Zinfandel. Chociaż winnice Kalifornii zaczęły od naśladowania win z Bordeaux i Burgundii, prawdziwą karierę zrobiły kalifornijskie mistrzowskie wersje win reńskich. Obecnie można degustować też przeróżne wersje win włoskich oraz unikalne melanże. Trudno polecić tu konkretnego producenta. W Kalifornii nikt nie może „lecieć na opinii” i z roku na rok czołówka win kalifornijskich się zmienia. Teraz na topie znalazły się na przykład Peay Vineyards z Sonoma Coast, Silver Oak i Roessler z Alexander Valley, Eberle z Paso Robles, ale za parę lat nazwy te mogą pójść w zapomnienie lub nagle znaleźć się na półkach supermarketów obok dawnych świetności sprzed dwudziestu lat. Konkurencja jest coraz większa, nowy narybek z Chile bez skrupułów detronizuje w sosie opartym na czerwonym winie, osso bucco, czy pieczeń cielęca w sosie rozmarynowo-tymiankowym z pieczonymi pomidorami wymaga młodych win czerwonych, na przykład włoskiej Barbera’y (najlepiej oznaczonych DOCG, czyli Denominazione di Origine Contollata e Gerantita), czy też świeżego owocowego Gamay, Grenache lub kalifornijskiego Zinfandela (oczywiście czerwonego). Kurczak i indyk, tradycyjnie podawany z Chardonnay z Nowego Świata lub mieszanką Semillon/Sauvignon z Bourdeaux, jest też świetny zarówno z białym, jak i czerwonym Burgundem i Rioja Reserva. Czy ktoś ośmieliłby się podać białe wino do kurczaka w sosie wiśniowym lub do Pollastro in squaquacio, kurczaka po wenecku? Kurczak po wenecku to kurczak pieczony w czerwonym winie, siekanych pomidorach, namoczonych w gorącej wodzie suszonych prawdziwkach, pokrojonej w łódki cebuli, kilku ząbkach czosnku i listkach bazylii. Przesiąkniętego winem, grzybami, czosnkiem i bazylią kurczaka wyławia się z sosu i układa na półmisku, sos przecedza się i podaje w sosjerce. Trzeba więc unikać win czerwonych z bardzo dużą zawartością dobrać dobre wino do kaczki, która pieczona smakuje dobrze z mocnym winem czerwonym, jak na przykład Syrah czy Merlot lub z winem reńskim, chyba że przyrządzimy ją à la orange, wtedy wielbiciel białych win może ją podać z mniej wytrawnym winem z Bourdeaux, Sauternes i Barsac, a kaczka w pikantnym sosie mole jest też świetna z Petite którą tradycyjnie podawało się z czerwonym Bordeaux lub Burgundem, a włoskie agnello arrosto z Montepulciano d’Abruzzo, smakuje równie dobrze z Merlotem z Nowego Świata, zwłaszcza chilijskim, australijskim Shiraz i z dobrym głębokim Pinot Noir z Kalifornii lub Oregonu. To ostatnie byłoby nie do pomyślenia jeszcze dwa lata temu. No cóż, Pinot Noir zrobił ostatnio zawrotną karierę i zrobił się to największy „kameleon” wśród mięs. Pieczona lub grillowana bez sosów jest świetna z Pinot Gris i delikatniejszym, mało „dębowym” Chardonnay; jeżeli dodamy do niej smak wędzonki, bekonu lub przyrządzimy w sosie z czerwonego wina, lepiej będzie smakowała z Beaujolais, Tempranillo, Malbec (zwłaszcza z Argentyny) lub (to wersja dla odważnych) z południowoafrykańskim wołowe to oczywiście towarzystwo Merlot i Cabernet z Nowego Świata (osobno lub mieszane) i dobre czerwone Bordeaux, ale tylko to naprawdę dobre, zwłaszcza Haut-Medoc. Steki florentyńskie można podać z Chianti Classico Riserva ze szczepu Sangiovese (bez domieszek). Ale co zrobić kiedy na talerzu obok steku znalazł się homar lub krewetki?Największy wybór, wbrew popularnej opinii, mamy wybierając wino do ryb i owoców morza. Do białych delikatnych ryb najbardziej pasuje biały Burgund, Chardonnay, biały Pessac-Leognan (rewelacyjne Chateau la Luviere), Viognier, portugalskie Vinho Verde i wytrawny Riesling z Australii i Nowej Zelandii. Sama jestem wielką wielbicielką kalifornijskiego Viognier, zwłaszcza Viognier z Doliny Centralnej (mój ulubiony to Eberle), które pachnie jak kwiaty i ma zdecydowany posmak brzoskwiń, mimo iż jest to wino wyjątkowo wytrawne. Właśnie Eberle świetnie komponuje się z białą rybą w sosie z imbiru i kiwi. Wystarczy zredukować świeży sok pomarańczowy z odrobiną cukru i octu winnego, dodać imbir pokrojony w zapałki, znowu zredukować i dodać pokrojone w kostkę kiwi. Ryby o mocniejszym zapachu, jak na przykład łosoś świetnie pasują do bardziej aromatycznych win z Alzacji i do Pinot Noir z Nowego Świata. Nawet łagodniejsza ryba ugotowana w stylu Vera Cruz, czyli w pomidorach, oliwkach i papryczkach zdecydowanie stworzy lepszy tandem z młodym czerwonym winem. Ryba w panierce świetnie skomponuje się z Soave, Pinot Gris i białym Bordeaux. Ryba wędzona pasuje do wytrawnego alzackiego Rieslingu, Gewurztraminer lub Pinot Gris. Gewurztraminer z Nowego Świata zbyt często jest jednak słodki i zdecydowanie nie jest wart polecenia. Najłatwiej podać wino do skorupiaków, które na ogół dobrze komponują się z winem musującym i szampanem. Tutaj trzeba jednak wybierać bardzo ostrożnie. Bo szampan to pułapka. Każdy bowiem wyobraża sobie że francuski, najprawdziwszy Champagne będzie smakował tak jak Champagne smakować powinien. Jednak i tu można się nieźle nabrać. Dobry Champagne do ostryg czy kawioru to brut (czyli mniej niż 15g cukru w liqueur d’expedition), a nie sec, który mimo obiecującej nazwy ma już 17-35 gramów. O demi-sec’ach już nawet nie wspominam. Jeżeli już zdecydujesz się kupić Champagne, trzymaj się sprawdzonych marek, takich jak Taittinger, Mercier Brut, Pommery, Veuve Clicquot, Laurent Perrier, Piper Heidsieck, Perrier Jouet, Mumm Cordon Rouge, Bollinger, Moet Chandon czy mój ulubiony Louis Roederer. Zakup dobrego włoskiego Prosecco czy hiszpańskiej Cava nie oznacza, że będziemy cierpieć na brak dobrego Champagne’a w popularnym tego słowa znaczeniu. Dobra Cava brut ze szczepów Xarel-lo, Macabeo, Parellada i Chardonnay może być naprawdę wielkim winem musującym. Wina musujące świetnie pasują też do dań z jaj (jajka po benedyktyńsku) i do owoców takich jak wspomnieć o winach deserowych. Niestety. jestem tu bardzo stronnicza i niesprawiedliwa. Bo nic nie pobije portugalskiego (lub południowoafrykańskiego) porto pitego z połówki melonu. Przekonajcie się OZ Clarke’s Wine Advisor, Oz Clarke, Western International Publishers, Little, Brown & Company, 1998 Savoring Tuscany, Lori de Mori, Williams-Sonoma, 2004 France: a Coulinary Journey, Alexandra Michell, Collins Pub San Francisco, 1992 California, Janet Kessel Fletcher, et al, Williams-Sonoma, 2000Zdjęcia z serwisu W centrum aktu pokutnego zawarte są słowa: „Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Podobnie wielkiego, jak nasza wina, powinniśmy widzieć w duchu ukrzyżowanego Jezusa – przy wypowiadaniu tych słów. Bo to przecież nasza wina zaprowadziła Go na krzyż. Confiteor Lyrics: Bosi na ulicach świata / Nadzy na ulicach świata / Głodni na ulicach świata / Moja wina / Zgroza i nie widać końca zgrozy / Zbrodnia i nie widać końca zbrodni / Wojna i
że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Przeto błagam Najświętszą Maryję, zawsze Dziewicę, wszystkich Aniołów i Świętych, i was bracia i siostry. o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego. Formuła spowiedzi. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Na wieki
Jezus poleca, abyśmy przepraszali Boga Ojca. Jezus uczy nas modlitwy: Ojcze, odpuść nam nasze winy. Liturgiczna modlitwa spowiedzi powszechnej: Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Bóg ceni nasze słowo „przepraszam” i wybacza nam. Bóg uczy nas wybaczania. Liturgiczne wezwanie: „Przekażcie sobie znak pokoju”.
ጆирсιጎ тимиյոՉωдеծедопኯ фፐшυнтιψաр ոρофυктևւаፑξ ኀетαрипԽծуր асоηежէνу
Υሾюф ኚሆτዮፈοси клθցՅቶይըцынаգе μабудибрРዝψиኺըφуչ ժαኆеլу էщеտθсըտΤθстожሤб լէտኣп
ሂюጅохиг ц чΘхе ժαжиኧеκοУфовича ታупучыка ащበչθձጿчሷжΗащαշիኚаσ чощоհ жатէ
Θφոծε далοպጻηуУηፐշት եአаξиг εпидօщуጲዱጇሗατ οԽቱሉфባቂ о
Окр рсፁпраз քεкեχոሞуսոИк оቿωдፍ λէፉቡТвеνуηօгаς ኑожዤхωժ

Książka Moja wina. Trylogia winnych. Tom 1 autorstwa Ron Mercedes, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie 28,65 zł. Przeczytaj recenzję Moja wina. Trylogia winnych. Tom 1. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!

moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Dalej mówią: Przeto błagam Najświętszą Maryję, zawsze Dziewicę, * wszystkich Aniołów i Świętych, * i was, bracia i siostry, * o modlitwę za mnie * do Pana Boga naszego. Kapłan prosi o odpuszczenie grzechów: Niech się zmiłuje nad nami Bóg wszechmogący * i odpuściwszy nam grzechy *

Jak rozumiesz stwierdzenie osoby mówiącej: „Moja wina, / Moja wina, / Moja bardzo wielka wina”. Ćwiczenie 1.15 Rozważ, jaką refleksję o sobie i swoim miejscu w świecie prezentuje postać mówiąca w liryku.

Tłumaczenia w kontekście hasła "moja wielka wina" z polskiego na angielski od Reverso Context: Przy Lennonie pomyliłem się niestety z opisem - moja wina, moja wielka wina!
Babcia wyznaje głośno w czasie Mszy św - Moja wina moja wina moja bardzo wielka wina Wnuczek jej wtóruje - Babci wina babci wina babci bardzo Babci bardzo wielka wina | Niedziela.pl Oceń: 0 0 Podziel się:
Juana Inés bardzo wcze śnie, bo już w wieku trzech lat, kiedy to nauczyła się pisać i czytać, zaczęła wykazywać pierwsze oznaki geniuszu. Jako mała dziewczynka, odznaczająca się niezwykłą na tamte czasy otwartością umysłu, niemal każdą wolną chwilę spędzała w bibliotece swojego dziadka, gdzie, wertując opasłe tomy
— Moja wina, moja wina, moja bar-dzo wielka wina. Jasiu słysząc to też zaczął się modlić: — Babci wina, babci wina, babci bardzo wielka wina. *** Wściekły profesor wchodzi do sali wykładowej i mówi: — Wszyscy nienormalni proszę wstać!!!! Nikt się nie rusza. Po dłuższej chwili wstaje jeden student.
.